Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już dziesięć wieków, jak Polska stoi,
Wiedmy dotychczas tam były.
Szczęśliwy, kto się ich bał i boi:
Śmiałego zawsze zgubiły.
Niejeden pielgrzym czynił przysięgę,
Jako ich straszne wyroki:
Widziano z ludzi przez ich potęgę
Żmije, rozpuchy i sroki;
Lub, jeśli który młodzian się ważył
Krok tam posunąć zuchwały,
Przymus go dzikiej pastwie obnażył,
A one kwiat krwie wyssały.
Przebóg! Co słyszę? Powietrze świszczy,
Wzjeżone włosy powstają,
Wrzawa straszydeł huczy i piszczy,
Miotły, latarnie spadają.
Ucichło, ale na ów zgiełk srogi
Sroższe to jeszcze milczenie;
Księżyc zza dębów, pełniąc swe rogi,
Blade przeciera promienie.
Nie tak kropidła pocisk mistyczny
Złe duchy w ciele zatrudzi,
Ani tak szarpie drut elektryczny
Za jednem tknięciem sto ludzi,
Jak one razem, ujrzawszy ciebie,
Mocą ciśnione nieznaną,
Sądziły swoję przepaść w Erebie,
Że tam, skąd wyszły, zostaną.
Aż, siadłszy jedna z nich na łopacie:
„O głupie siostry! — zawoła —
Szpiega wy swoich ofiar tu macie:
Zrywa znajome nam zioła.
Twardowski jeno mógł one zrywać
Przeszłemi dawno czasami,
Wolnoć mu było tu niegdyś bywać;
Ale on sprawę miał z nami.