Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przystali tedy do Nowegodworu
Narew i z bracią, puściwszy się toru,
I tak służyli Wandzie Krakusowej,
Jako królowej.

Czując do siebie Narew śliczną gładkość,
Czując też w braci siłę i też wartkość,
Chciała być równa w rodzaju, w urodzie
Wandalskiej wodzie.

Pani, ślicznością i domem chwalebna,
Nie chcąc być tańszą, niż panna służebna,
Wyzwała Narew, chcąc ją wywieść z błądu,
Pozwem do sądu.

Na którym zasiadł strumień nieujęty,
Do tego wolnie z obu stron przyjęty, —
Ów, co u Gniewu swemi wroty wpada,
Wisłę rozbada.

Sędzia roztropny puścił przed się strony
I zagaił sąd tuż u samej brony.
Szła para panien, każda z nich osobna,
Gwiaździe podobna.

I długo myślił, niż wszystkie przymioty
Wybaczył w obu i wrodzone cnoty;
Chwilę tak okiem poglądał na obie
Czujnem osobie.

Upatrzył sędzia, iż nad księżnę owa
Osobliwszego coś miała królowa,
Jako nad leśne Nimfy ma Dyjana,
Złotem ubrana.

A także zatem wnet uczynił wyrok,
Jako sumnienie świadczyło i też wzrok:
Skazał, iż gładsza królowa, rzecz ista,
Niźli służbista.

Narew i z bracią wnet się rozgniewała
A inszą drogą płynąc się wezbrała,