Przejdź do zawartości

Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten tylko miałem w resztkach majątek na zbycie;
Żądasz więcej? mam jeszcze krew w żyłach, mam życie;
Lać ją będę do kropli; ważę się na wszytkie
Razy śmierci, harmaty, spisy, kordy płytkie...
Niech będę postrzelany, skłuty, stratowany,
Dość szczęśliwy, jeżeli od ciebie kochany!..
Aha! panię to nudzi?

PODSTOLINA.
Bynajmniej.
FIRCYK (zawsze tonem mocnym).

Niestety!
Kiedyż? kiedyż mojego szczęścia dojdę mety!
Kiedy głos mój, usłyszan, z ludzkości wyzute
Tknie twoje serce, z twardej skały kute!
Kiedy, patrząc na moje: rzewność i rozpacze,
Wzruszysz się, sroga! dla mnie litością?!

PODSTOLINA (domyślając się w tem afektacji, z gniewem).

Zobaczę;
Tymczasem proszę przestać. Nie dzieckom, mospanie!
Wiem, żeś wilk, w miękkie wełny przebrany baranie,
Znam, co prawda rzetelna, znam, co jest obłuda.
Do Warszawy płeć zwodzić, na wsi się nie uda.

FIRCYK.

Przebóg! co za dziwactwo! jakiemiż sposoby
Mam mówić? jakie odtąd serca dawać proby?
Wesoły urażałem; teraz, gdy szalony
W wysokie zachwycenia przechodziłem tony,
Kiedy chcę krwią szafować, iść samej wbrew śmierci,
Mówią, żem przyodziany wilk w baranie sierci.
Darmo... widzę dla siebie nieprzyjazne nieba...
Gdzie nie można przeskoczyć, tam podleżć potrzeba;
Los cię srogi na zawsze odemnie oddala,
Szczęśliwego zapewne lubiącą rywala;
Nie taj się, wyznaj szczerze, jakeś zacna dama.

PODSTOLINA.

Może, że waćpan zgadłeś.