Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/232

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Nadziejo! czyż ja ciebie w złotej chciał mieć szacie,
    Żeby oczy pospólstwo obracało na cię?
    Żebym słynął majątkiem? drugimi pomiatał?
    Nie o tom ja pod drzwiami Fortuny kołatał.
    Jedna wioska do śmierci, jeden dom wygodny,
    Gdziebym jadł nie z wymysłem, ale wstał niegłodny;
    Gdziebym się nie usuwał nikomu do zgonu,“
    Swym pługiem zoranego pilnował zagonu;
    Spokojnym będąc na tem, co stan mierny niesie,
    Stałbym sobie na dole: niech kto inny pnie się.

    W tym zamiarze praca mię całe życie tłoczy;
    Nad książkami straciłem i zdrowie i oczy,
    Nad książkami, które ja, co gębie odjąłem,
    Może zbytecznym na mnie nakładem ściągnąłem.
    Cóż mi książki oddały? Jak niewierna niwa,
    Co zgubiła nadzieję rolnikowi żniwa,
    Po wieku mego wiosny niewróconej szkodzie,
    Nachylony ku zimie, zostałem o głodzie.

    Za lat Symonidesów albo Kochanowskich
    Może znalazłbym sobie Zamoyskich, Myszkowskich,
    Przy którychbym wygodnie wieku mego użył
    I pismem pożytecznem narodowi służył.
    Dziś zabierz mi kto księgi, ten sprzęt nieszczęśliwy,
    Do których mię przywiązał nałóg uporczywy,
    I, co mi będzie lepiej w ubóstwie usłużne,
    Zamieniaj na motyki i żelaza płużne.
    Porzucę nad pismami myśli kłopotliwe,
    A serce niech mi tylko zostanie dotkliwe,
    Żebym się mógł nad losem biedniejszych litować
    I przy pracy miał sposób bliźniego ratować....
    Stało się! Nie mam swojej, kopmy cudzą grzędę!
    Podeprzeć tę lepiankę, jeszcze w niej przebędę!

    (1784).