Przejdź do zawartości

Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy, oraz szofer, który trzymał kierownicę z naprężoną uwagą zapanowali przez ułamek sekundy nad całą ziemią i powietrzem, zarzucili na zwierzęta oślepiającą zasłonę z kurzu a potem zginęli, stali się kropką w dali, przeobrazili się znowu w brzęczącą pszczołę.
Stary siwy koń, który marzył, drepcąc naprzód, o spokojnej grudzi, dał się opanować uczuciom bardzo naturalnym w tym nowym i ciężkim dla niego położeniu. Stawał dęba, i wierzgał, i cofał się uparcie mimo wysiłków Kreta, który trzymał go przy pysku i dosadnymi słowami odwoływał się do jego lepszych uczuć. Koń, cofając się, wprowadził ostatecznie wóz do głębokiego rowu przy szosie. Przez chwilę wóz ważył się na krawędzi drogi, poczym rozległ się żałosny łoskot i wehikuł kanarkowego koloru, duma ich i radość, leżał na boku w rowie zniszczony nieodwołalnie.
Szczur, poprostu wściekał się ze złości, biegał tam i napowrót po szosie i krzyczał, wygrażając obiema pięściami:
— Ach, wy gałgany! Wy bandyci! Wy zbiry! Zaskarżę was! Będę was włóczył po wszystkich sądach!
Opuściła go zupełnie tęsknota za domem; był teraz szyprem kanarkowego statku, wpędzonego na mieliznę dzięki nieopatrznym manewrom wrogich marynarzy. Usiłował przypomnieć sobie wszystkie dowcipne i sarkastyczne słowa jakimi wymyślał kapitanom parowców, gdy podpływali zbyt blisko brzegu, a rozkołysane fale zalewały dywan w jego salonie.