Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodniczył — miał przez cały czas oczy spuszczone i szeptał przyjemne komunały do zwierząt siedzących obok niego. W przerwach spoglądał na Borsuka i na Szczura, a kiedy tylko na nich popatrzył, widział, że wlepiają w siebie oczy, otwierając pyszczki ze zdumienia; sprawiało mu to dużą przyjemność.
Niektóre z młodszych zwierząt weselszego usposobienia, zaczęły szeptać do siebie późno wieczorem, że jakoś nie jest tak zabawnie jak bywało za dawnych dobrych czasów: dały się słyszeć tu i ówdzie stukanie w stół i okrzyki:
— Ropuch niech mówi! Chcemy mowy Ropucha! Piosenek! Piosenek pana Ropucha!
Ale Ropuch kręcił przecząco łebkiem, podnosił łapkę protestując łagodnie, zapraszał gości do jedzenia i przy pomocy pogawędek na różne tematy i gorliwego rozpytywania się o członków rodziny zbyt młodych aby mogli brać udział w życiu towarzyskim, zdołał zbudzić w swych gościach przeświadczenie, że bankiet odbywa się ściśle według przyjętego zwyczaju.
Był to zaiste Ropuch zupełnie odmieniony.

Czterej przyjaciele, po owym szczytowym punkcie swej kariery życiowej, prowadzili w dalszym ciągu z pełnym zadowoleniem radosny żywot, tak brutalnie przerwany wojną domową; żadne powstanie ani najazdy nie zakłócały już ich spokoju. Ropuch, po