Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

życzyłem! Doprawdy Ropuchu, dziwię się, że ty jeszcze masz przyjaciół!
Ropuch odrazu zmiarkował jak źle i lekkomyślnie postąpił. Uznał swe błędy, przeprosił Szczura za stratę łodzi i zniszczone ubranie i udobruchał go, okazując szczerą skruchę, którą rozbrajał zawsze krytyki przyjaciół i pozyskiwał na nowo ich względy.
— Szczurku — powiedział — widzę, że byłem samowolny i uparty. Odtąd, wierz mi, będę pokorny i uległy, nic nie przedsięwezmę bez twojej życzliwej rady i aprobaty.
— Jeśli tak — rzekł poczciwy Szczur już udobruchany — to zaraz posłuchaj mojej rady: zważywszy na późną godzinę, usiądź, zjedz kolację, która będzie za chwilę na stole i uzbrój się w cierpliwość. Bo jestem przekonany, że nic nie możemy zrobić póki nie zobaczymy się z Borsukiem i Kretem, póki nie posłyszymy od nich ostatnich nowin i nie naradzimy się z nimi i póki nam nie wyjawią swego zdania.
— Ach tak, oczywiście, Kret i Borsuk — rzekł Ropuch lekceważąco. — Co się z nimi stało? Zupełnie o nich zapomniałem.
— Słusznie, że o nich pytasz — powiedział Szczur z wyrzutem. — Gdy ty jeździłeś po świecie luksusowymi samochodami, i galopowałeś dumnie na koniach pełnej krwi, i spożywałeś śniadania z najprzedniejszych darów żyznej ziemi, te dwa biedne, oddane ci zwierzęta przebywały na dworze w każdą pogodę, oby-