Przejdź do zawartości

Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obejrzał się i zobaczył ku swemu przerażeniu, że go doganiają. Biegł co sił w łapkach, ale oglądał się wciąż i widział, iż pościg stale się zbliża. Wydobywał resztki sił, lecz był zwierzęciem otyłym, o krótkich łapkach a tamci coraz bardziej się zbliżali; czuł ich obecność tuż za sobą. Przestał zważać dokąd biegnie, kłusował zawzięcie na ślepo, oglądając się przez ramię na triumfujących wrogów, kiedy nagle ziemia umknęła mu z pod łapek, chwycił się kurczowo powietrza i plusk! znalazł się powyżej uszu w głębokiej, bystrej wodzie, która poniosła go z niezwalczoną siłą; uświadomił sobie, że w panicznym strachu wbiegł prosto do Rzeki!
Wypłynął na powierzchnię i starał się chwycić trzciny lub szuwarów rosnących na wodzie tuż pod skrajem wybrzeża, lecz prąd był tak silny, że wydzierał mu je z łapek.
— O, rety! — wydyszał biedny Ropuch. — Nigdy już nie ukradnę samochodu! Nigdy nie wyśpiewam pieśni pełnej zarozumiałości....
Znów poszedł na dno, i wypłynął, krztusząc się i dławiąc. Po chwili zobaczył, że zbliża się do dużej, ciemnej jamy, położonej na brzegu nieco powyżej jego łebka. Gdy prąd przenosił go mimo, wyciągnął łapkę i chwycił za krawędź jamy. Potem wolno i z trudem podciągnął się ponad wodę, aż wreszcie zdołał oprzeć się łokciami o brzeg. Tkwił tak przez parę minut dysząc i sapiąc, gdyż był zupełnie wyczerpany.