Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przypomina mi to — odezwał się uprzejmie Szczur Wodny — że napomykałeś coś o głodzie. Należało już wcześniej tę sprawę poruszyć. Zostaniesz oczywiście i zjeść ze mną drugie śniadanie, prawda? Moja nora jest bardzo blisko, a to już minęła dwunasta, czym chata bogata tym rada.
— Bardzo to uprzejmie z twojej strony, całkiem po bratersku — odpowiedział Szczur Morski. — Byłem głodny gdy tu usiadłem a od chwili kiedy niebacznie wspomniałem skorupiaki głód szarpie mi wnętrzności. Czy nie mógłbyś przynieść tutaj śniadania? Niezbyt lubię wchodzić pod strzechę, chyba w razie koniecznej potrzeby; podczas jedzenia mógłbym opowiedzieć ci jeszcze coś nie coś o moich podróżach i o miłym życiu, jakie pędzę — dla mnie to życie jest w każdym razie bardzo miłe, a sądząc po uwadze, z jaką mnie słuchasz, myślę że i tobie wydaje się godne pochwały; jeśli zaś wejdziemy pod dach, jest dziewięćdziesiąt szans na sto, że zasnę.
— Doskonały to pomysł zaiste — zgodził się Szczur Wodny i pośpieszył do swojej nory. Wydostał koszyk i zapakował weń skromne śniadanie; pomny na pochodzenie i gusta cudzoziemca, pamiętał aby wziąć metr długiego francuskiego chleba, kiełbasę zalatującą czosnkiem, ser, który niemal że szedł piechotą i oplataną flaszkę o długiej szyjce, zawierającą słońce zlane w butelkę i przechowane na dalekim południu. Tak obładowany wrócił jak tylko mógł najprędzej i