Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo mi przykro, ale nie będzie pan dziś potrzebny. Pan Ropuch zmienił zdanie, nie kupi tego samochodu. Jest to postanowienie nieodwołalne, niema pan na co czekać. — Borsuk wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi.
— A teraz — zwrócił się do Ropucha, gdy we czterech znaleźli się w sieni — zdejm przedewszystkiem ten śmieszny ubiór.
— Nie zdejmę — odparł żywo Ropuch. — Co znaczą te zniewagi? Żądam natychmiast wyjaśnienia!
— Rozebrać go! — nakazał krótko Borsuk.
Szczur i Kret musieli rozciągnąć Ropucha na ziemi, nie mogli sobie z nim inaczej poradzić; wymyślał i kopał ich, wreszcie Szczur na nim usiadł, Kret zaś ściągnął z niego kolejno różne części samochodowego rynsztunku, poczym postawili go na nogi. Sporo junackiego animuszu wywietrzało mu z łebka wraz ze zwleczonym ubraniem. Teraz, gdy był poprostu Ropuchem, a nie Postrachem Gościńca, przestępował z łapy na łapę i spoglądał błagalnie od jednego zwierzęcia do drugiego; zdawało się że zrozumiał swoje położenie.
— Wiedziałeś, iż wcześniej czy później musiało do tego dojść, Ropuchu — tłumaczył Borsuk surowo. — Lekceważyłeś nasze ostrzeżenia, trwoniłeś pieniądze odziedziczone po ojcu; a przez ciebie, przez twoje wariackie jazdy, katastrofy, awantury z policją, dobre imię zwierząt w powiecie zostało narażone na szwank.