Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ledwo wyrzekła te słowa, zniknęła jak mgła z przed oczu: próżno szukał młody książę swojej gładkiej krasawicy, próżno płakał i zawodził; już jej nigdy niezobaczył!





Powietrze.

Siedział Rusin pod modrzewiem, słońce piekło jakby ogień. Patrzy zdala, że coś idzie; patrzy znowu — to niewiasta!
Cała płachtą owiniona, na wysokich nogach chodzi. Zląkł się zrazu, chciał uciekać; ale widmo długą ręką zatrzymało zlęknionego.
— Znasz powietrze? — Ja to jestem! Weźże mię na barki swoje i obnoś po całej Rusi: niepomijaj wioski, miasta, bo wszędy zawitać muszę. Ty nielękaj się niczego, zdrowy będziesz wśród umarłych.
I długie ręce przewiesza na szyję biednego kmiecia. Szedł więc Rusin; lecz zdziwiony, że ciężaru nic nie czuje, spojrzy za się: ale widzi, że na barkach siedzi widmo.
Przyniósł najpierw do miasteczka. Po gospodach tańcowano, wesołość na każdej twarzy. Ledwie zatrzymał się w rynku, niewiasta powiała płachtą; wnet ustały rzeź we tany i wesołość znikła z twarzy. Kędy spojrzy, wystraszony; niosą trumny, w dzwony dzwonią, cały cmentarz napełniony, niema już gdzie grzebać ludzi!
Na rynku stosami trupy leżą, nagie niegrzebione!