Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

suchego chleba, na kości niedogryzionej, a tam psy lepsze kąski codzień pożerają, niż moja codzienna strawa.

Bieda.

Daremna nasza oskoma na przysmaki zamkowe; chodźmy, próżnie nie łykajmy ślinki. Patrz co tu siół i miast, tam mnie już dobrze znają, muszę im ciebie jeszcze przedstawić, bo takie przeznaczenie, że dla kogo ja długim przyjacielem, to w końcu i z tobą pobratać się musi.
I bieda nacisnęła podartą czapkę na bakier. Nędza zawinęła się w płachtę, ruszyły razem do wioski najbliższej.

III.

Pan Wojewoda miał syna jedynaka, syna, który imię świetne i sławę ojca i pradziadów musi przechować w potomne wieki.
Wysłał go do Włoch, do Paryża po rozum, dawszy mu czwartą część skarbcu swego na drogę. Kiedy odjeżdżał, powtórzył mu wprawdzie stare przysłowie, że: »kto głupi, w Paryżu sobie rozumu nie kupi« — wierzył przecie inaczej i był pewnym, że więcej ukształconym wróci, niżby siedział w kraju.
Bawił rok wojewodzie, zabrakło już mu pieniędzy, pan ojciec posłał starego dworzanina z dwoma worami złota. Jedzie dworzanin, aż pod lipą spotyka bladego w dziurawym żupanie, z kawałkiem pasa bogatego niegdyś, w czapce podartej, zdartemi buty, szlachcica. Chudzina skłonił nisko czapką, powitał go dworzanin.