Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kohaneckak myśleć, ba jedno w głowie mieć: kraść!
— Terazeście wej, Mardułko, dobrze pedzieli — rzekł Krzyś. — Wy macie rozum!
— Ale Franek jako Franek! Co prawom rencom przyniesie, to trzoma lawemi pomiendzy dziéwki ozda, a i pozywać się go bojom, hoć je hłop, bo taki nigda nie pewny, co mu ino to hań w głowie, to cérniućkie, a drobne. Nieraz jo sie i napłacem, bok go przecie na zbójnika howała...
— Przy Janosiku się prziucy. To ociec świenty zbójecki! — rzekł Krzyś z namaszczeniem.
Tak rozmawiali, tymczasem zaś szybkobiegacz Marduła z portkami Krzysiowemi i skrzypcami już wracał.
Psa, nie mając wolnej ręki, za sobą nawet zostawił.
— Ześ tys hytry! — rzekł Krzyś, podziwiając jego szybkość.
Z porozumiewawczem, polecającem spojrzeniem spojrzała Mardułka na Krzysia — coby to z Franka mogło być!...
W mig sie przeobuł Marduła; trochę było ciasno i krótkawo, ale onyckami płóciennemi poowijał kostki wysoko i rzemieniami pookrącał. Było.
Opowiedział mu za ten czas Krzyś, po co poń przyszedł: Mardule się oczy zaśmiały, ciupagę, noże i pistolety zaraz wziął. A gdy matkę całował na pożegnanie w rękę, ta rzekła: — Idzies tak,