Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy wiemy, jak ogromną jest tęsknota tego człowieka.
Mówi nam o tem najpiękniejszy, najdoskonalszy poemat, jaki jest na świecie:

On siedział tam na brzegu, płacząc; jego oczy
Nie osych ły od łez; a pobyt uroczy
Truła ciągła tęsknica, bowiem do bogini
Serce stracił...
Na urwisku więc siedział w dzień osamotniony
Serce trapiąc wzdychaniem, lamentem, żałobą,
Wzrok topiąc ciągle w morzu pustynne przed sobą.

W galeryi hr. Schacka w Monachium pierwszy z Boeklinów na ścianie: jest szturm jesiennego wichru tak straszny, że liście lecą tumanem z poprzyginanych ku ziemi drzew. Wśród drzew aleja, na lewo morze, na prawo ruiny. Wszystko złotoczerwone, jesienne, w płomieniach zachodzącego słońca. Płomień bije z obrazu; jest to taka potęga koloru i jaskrawości, iż oślepia. W aleję, na karym koniu z ogonem do ziemi i olbrzymią, zwichrzoną grzywą, idącym w jakimś dziwnym, szalonym ruchu — okręcony draperyą wjeżdża szkielet. Jest to „Ritt des Todes“ — jazda śmierci. Wśród tego huku wichru, tych liści, które się palą na powietrzu krwawem od słońca, — w tej pustyni, w tej ryczącej martwocie morza i ziemi, ten konny kościotrup: to jest szarpnięcie nerwów, jak szarpnięcie ręki olbrzyma za gardło.