Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już kurzył śnieg po halach i Sablik uważał, że kozice pouniżać się musiały z grani ku dolinom. Był też grudzień (listopad), kiedy capy gonią za kozami i ścigają jeden drugiego zapamiętale po turniach i upłazach, a zwabić je na strzał nawet się udaje. Pewnego dnia wsypał, jak zwykle trochę mąki do woreczka, wsadził flaszkę gorzałki do torby strzeleckiej, łuk przewiesił przez plecy, gęśle wpuścił w rękaw od czuchy i obuwszy na nogi białe ciepłe kapce sukienne, sparty na swojej ciupażce ruszył w Tatry.
Wyszedł sam. Najlepsi towarzysze, jego bracia Jędrek i Józek, wielcy myśliwi Maciek Sieczka, Samek, Sobczak, Tatar, jedno umarli, drudzy już w domach siedzieli, starzy i osłabieni. Przykrzyło się Sablikowi. Bez Janosika Nędzy osmętniał mu świat. Tak jakby słońce ubyło na niebie; gwiazdy świecą, miesiąc świeci, coz, kie słońca niémas?
Wiedział on, że Jurgowianie, Bukowianie, Białczanie i Porońscy strzelcy polować będą po