Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do pisania trzeba mieć odpowiedni nastrój i pełny żołądek. Tymczasem u nas w ostatnich tygodniach działo się coś niedobrego. Oto moja pani coraz częściej jada na wieczerzę zamiast mięska jakieś szkaradne kaszki, do których ja się przekonać nie mogę. Pewnego razu, gdym się dopraszał o uczciwszą przekąskę wieczorną, odrzekła z westchnieniem:
— Tak, mój Mruczku, tak. Trzeba będzie pogodzić się z losem. Niema naszej kochanej staruszki, oj, niema, nie! A w dodatku niema i listu!
— List jest — pomyślałem. — Wiem, gdzie leży, ale nie powiem, na złość nie powiem, bo mi się nie chce.
Lecz że mądry kotek umie sobie zawsze poradzić, więc i ja radziłem sam sobie, jak mogłem.
Oto zaglądałem coraz częściej do panny Jadzi. Zaglądałem do tej zacnej osoby z dwóch przyczyn: najpierw dlatego, aby polować w jej pokoju na myszy, które wyłowiłem co do jednej, powtóre dlatego, że panna Jadzia zawsze dzieliła się chętnie ze mną swem wieczornem mlekiem.
Umniejszała zawartość swego kubka coraz więcej i więcej, tak że wkońcu sama już nic nie piła, tylko zjadała na wieczerzę kromkę postnego chleba, dbając jednak o to usilnie, abyśmy oboje z Misią nie byli pokrzywdzeni.
Pisywała ona teraz coś pilnie w swoim zeszyciku, który potem zamykała na klucz w szafce.
Razu pewnego, gdy Misia poszła spać, a ona zasiadła do pisania, wskoczyłem na stół i zapytałem:
— Czy wolno zajrzeć do kajeciku?... Mru?
Potem, żeby jeszcze więcej zaskarbić sobie jej względy, przeszedłem przez kajet, tak aby końcem wzniesionego ogonka musnąć ją pod brodę. Wreszcie przysiadłem po drugiej stronie obok lampy.
Ona nie broniła mi patrzeć na ładne litery, równiutkie jak perełki więc czytałem wszystko, co pisała:

„Drogi Braciszku!

Kazałeś mi raz w modrzewiowej alei tak się nazywać... Pamiętasz? Była wiosna — cudna wiosna. O, nie zapomnę nigdy tej chwili. Najpiękniejsza to godzina w mojem życiu... Czy się jeszcze kiedy powtórzy?