Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem, po dobrem kurczątku, siedziałem obok swojej pani na stole. Zwykle o tej godzinie czytała dzienniki i wypoczywała, obmyślając program prac i zadań na dzień następny. Czasami spisywała swe uwagi pedagogiczne, które przypominają mi mój pamiętnik.
Dziś rozważała długo, w milczeniu, trzepocąc powiekami, wreszcie zwróciła oczy ku mnie i zagadnęła:
— Jak myślisz, Mruczku, pozwolić na urządzenie świętego Mikołaja, czy nie?
Aczkolwiek odrazu wiedziałem, co na to odpowiedzieć, przecież, pragnąc dać dowód, że w tak ważnych sprawach nie zabieram głosu bez głębszego namysłu, przeciągnąłem kilka razy szorstkim języczkiem po dolnej części szyi i wreszcie odrzekłem:
— Ja sądzę, że najpierw trzeba zapytać stróża, czy pozwoli.
Pani aż plasnęła w ręce:
— Prawda! — zawołała — zupełnie słusznie! Dziwię się tylko, żeś ty to tak trafnie ocenił.
— Ba, a czy to raz dostałem miotłą po ogonie?
— Tak, tak — odrzekła pani. — Ja wprawdzie jeszcze nie dostałam, mimo to...
Nie wątpię, że w tem miejscu pomyślała o trzech kropkach. Przywołała tedy, tak jak radziłem, stróża i przemówiła do niego nader uczuciowo:
— Mój Stefanie! Panienki chcą koniecznie urządzić świętego Mikołaja... Co Stefan o tem myśli?
Skrzywił się jak po kieliszku piołunówki i odrzekł:
— Oj, oj, w sam raz to potrzebne. Znowu człowiek będzie siedział do dwunastej, rano zaś sprzątanie. A te dzieciska w sali gimnastycznej tak zabiją podłogę, że taczkami trzeba wywozić błoto. I papierki po wszystkich kątach, że ich człowiek dozbierać się nie może. Żeby przynajmniej człowiek miał coś za to.
Na to pani odpowiedziała pokornie:
— Ale Stefan zawszeby sobie coś zarobił w szatni... Jabym także trochę dodała...
— Chyba, że tak — odrzekł nieco udobruchany.
Pozwolił!... Zatem świętego Mikołaja urządzamy!