Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

14

Ale moja pani, niebardzo zdawała się uradowana owym frazesem i pilnie patrzyła, czy mecenas nie sięga do kieszeni i nie wydobywa pstrokatych papierków, które się „pożycza“.
On tymczasem sięgał często do innej kieszeni, w której miał kopcące wałeczki, i ćmił dalej bez przerwy.
Po chwili milczenia zaczęła znów moja pani:
— Ale najgorzej to z tym listem, który mi gdzieś znikł w tajemniczy sposób.
— Z jakim listem? — zapytał mecenas i błysnął zaciekawionemi oczyma.
Na to pani:
— Może w tydzień po owym burzliwym wieczorze, kiedy to przywiozła mi w powozie jakieś wynędzniałe dziecko w obdartych sukienkach... Opowiadałam przecież o tem mecenasowi, nieprawdaż?
— Tak, tak... tę Misię Zawiszankę — co?
— Właśnie. Owóż w tydzień po tym pamiętnym wieczorze otrzymałam od niej list, w którym zapewniała mnie, że będzie pamiętała o pensjonacie za życia i po śmierci, i prosiła gorąco, abym zajęła się jak najgorliwiej losem tego dziecka i dopomagała mu ukończyć szkołę. Już trzeci rok opiekuję się zatem tą dziwną dziewczynką, a chociaż należy ona do najtępszych i najbardziej upartych uczennic, to przecież sądzę, że sumiennie spełniam swoje przyrzeczenie...
— Dobrze — przerwał jej mecenas — ale co dalej z tym listem?...
— Otóż właśnie. List ów miałam schowany w szkatułce w biurku, gdzie trzymam najważniejsze swoje rodowe papiery. Oglądałam go może na dwa, a może na trzy miesiące przed śmiercią staruszki i cieszyłam się, że to jest przecież coś, co mi posłużyć może w razie potrzeby jako dokument, bo przecież od trzech lat utrzymuję Misię Zawiszankę. Nikt o tem nie wiedział prócz staruszki, mnie i pana mecenasa, bo nie chciałam się przed ludźmi tłumaczyć, że wychowywam jakieś dziecko, którego rodziców nie znam i o którem nic więcej powiedzieć nie umiem, jak tylko to, że mi je przywiozła pewnej burzliwej nocy zacna patronka naszej szkoły i oddała w opiekę, nie wyjawiając, kto ona...
— Dobrze — przerwał mojej pani znowu mecenas — ale co dalej z tym listem?...