Dziś posiliwszy się doskonale, zasnąłem zaraz na kanapie, aby spokojnie trawić, ale niedługo spałem, gdyż przyszedł do nas stary pan mecenas, przyjaciel mojej opiekunki, którego od dłuższego czasu nie widziałem. Nie lubię go z wielu przyczyn. Najpierw dlatego, że gdy tylko usiądzie obok mnie na kanapie, wydobywa zaraz jakiś szkaradny biały wałeczek, wtyka go w usta, zapala i kopci tak strasznie, że muszę uciekać w drugi kąt pokoju.
Dziwni ci ludzie: przychodzą do drugich w odwiedziny i na wstępie naczadzą w pokoju tak, że wytrzymać nie można. Potem żegnają się, odchodzą, potem jeszcze raz w przedpokoju coś opowiadają, śmieją się, i wreszcie odchodzą naprawdę, a ty, biedny kotku, zostajesz w pokoju i wąchasz przez kilka godzin to szkaradzieństwo, co tamci po sobie zostawili.
Żeby przynajmniej pomogli sami wywąchać co nabroili, możebym im jeszcze darował, ale tak... (Trzy kropki).
Nasza panna Henia, co uczy estetyki i logiki, czyli nauki o pięknie i o myśleniu, kopci także podczas każdej pauzy. Widocznie w ludzkiem pojęciu takie kopcenie ma swoją myśl i jest w ustach kobiet bardzo piękne.
Nie lubię starego pana mecenasa i z tego względu, że raz chwycił mnie za kołnierz, podniósł do góry, potrząsł jak zwykłym workiem i zamruczał:
— Ej, kocie, kocie! Ciebie trzeba bić, bo ci się za dobrze dzieje na świecie.
Proszę!... Co jego obchodzi, że mi się dobrze dzieje! Czy ja się wtrącam do jego kopcących wałeczków i wypominam mu, że zatruwa kotom powietrze?!
Moja pani lubi go jednak i nazywa kochanym przyjacielem, bo podobno opiekuje się naszym pensjonatem i czasami „pożycza“ jakieś pstrokate papierki. Takie papierki przynoszą i dziewczątka co pierwszego. Jak zauważyłem, ludzie przywiązują wielką wartość do tych papierków i liczą je uważnie, śliniąc czasem palce lub maczając je w gąbce, napojonej wodą.
Dziś moja pani ucieszyła się ogromnie odwiedzinami pana mecenasa i rozmawiała z nim dłużej niż zwykle. Ja słuchałem dość obojętnie początku rozmowy, której zresztą nie rozumiałem.
Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/17
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
11