Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Modlem sie, kie modlitwa ku mnie przydzie.
— Jakto?
— Kie sie mi zafce, ty sie modlujem.
— Codzień modlić się trzeba.
— Cy sie fce, cy nie? Ze coz to za taka modlitwa sukana, co jom za nogi hytać trza?
— Jakto? Nierozumiem ciebie.
— Modlitwa sie mi widzi tak, jak głód. Kie sie mi fce hleba — jem, a kie sie mi fce Boga — modlem sie. Jyno dusa nie telo nienazarta, jako ciało; temu trza i trzi i śtyry razy do dnia dać pojeść.
— A duszy rano i wieczór Boga!
— Cy Panbóg nie jest tak, jak dysc? Kie leje, to leje, a kie nié, to nié? Przydzie ku dusy, to je haw, to sie módl, bo Go cujes blizo sobie. Modlitwy sie mi tak widzom jako kwiaty pachniące; nie noś ig za pazuhom, bo usknom, ba wte woniaj, kie z ogródka pachnom.
— Maryna — rzekł ksiądz biskup Pstrokoński zdumiony — Maryna, szkoda ciebie!
— Hej, jegomość — odpowiedziała Maryna — jesce okiść z lasa obleci i bedzie ciepło, wiesna. Miéjcie dobrom noc.
— Dobranoc ci. Módl się, Maryna, i przestań grzeszyć.
— Kie mi djaska zal! — roześmiała się Maryna. — Cozby robiéł, jakby my sytka w niebie