Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hodziéł. Z ręcy puscas, z ręcy puscas! J... ci dusiu dziś! Tonckały sie koło mnie, a ustygowały: je przejndze! je przejndze!
— Przełozonom se miały uziemcystom — mówił Krzyś. — Ta musiała mieć biedre, coby jom uniesła! Kupa baby béło, jak kępa!
— E to béła scéra baba! Ułozona! Nieg cie co praśnie! Kie sła, to jaze ziem dudniała pod niom. A co se koło mnie przesła, to przeseptała do mnie — opowiadał Marduła.
— Mnie zaś taka zalubiła, co béła za safarke — mówił Krzyś. — Telo mi dawała wina, co sie widziało, ze owilgnem od niego, jak kapusta od dysca. Mnie hań dobrze béło. Bo ja miał dobre zdanie do roboty, do tej wełny, to mie kwaliły. Na Mardułe ta mało co ta abo ta tre pyskiem, a na mnie nic.
— Edź! Dawno pedzieli, co jak wto psu ogon potrafi zawiązać, to on nie bedzie s tobom gadał, co on to potrafił! — odciął się Marduła.
— A jus straśnie zdziorbliwe sanowniki s tyk zakonic — mówił Krzyś. — Tam sie nic nika nie śmié podziać! Krusyne hleba to i to podnieś i na stół połóz. A nie, toby cie hnet kijem odziały. Na Mardule, kie nie uprząd, co trza béło, to sie straśnie wiérhowały. Nie dostał mléka, jyno takom siwice.
— Ja ta cosi jynkse dostawał — rzekł obrażony Marduła. — Jesce więcél, jakok miał po-