Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moze połowa — rzekł Gadeja.
— Kiebyś ty hań béł... — rzekł Mocarny.
— Kwała Bogu, co go nie béło! — odparł Gadeja. — Boby béł zginon i ani komu uciec nie dał.
— Nie béłbyś poradziéł nic — powiedział Mateja. — Zołmirzy béło ze dwa tysiąca i harmaty mieli.
— Tak i Bafija gadał — rzekł Gadeja —: fała Bogu, co Janosika nie béło! Boby béł ludzi do ostatniego zahubiéł! Tam sie nie béło co bić, jyno uciekać. Jesce, padał, poniewtorzy hłopi z piniondzami śmigli. Pojedna baba za swoim hłope zajajcy, ale sie ta i sproscom, co se do tórb nabrali, padał Bafija. Jedni mieli cas, drudzy nié. Bafija nam tu syćko opedział. Nie béło cie długo.
— Prosto pedzieć: nié majom ludzie na tobie klonć — rzekł Gadeja. — Kazdy wié, coś dobrze ludziom zrobić fciał. A nie dało sie, no toś ty nie Pan Bóg. Nie wróci sie ik moc, prawda. No to zaraz wiedzieli, ze nie na wesele idom. Nie pytał ig ta za Tatry w Luptów nik, pod bukietami, ba pod zbrojom bić sie.
— Zje dyć — rzekł Mocarny. — Musiało być tak, abo tak.
— Bóg strzóg, coś sie hań w tej leśniarce zabawiéł — rzekł Mateja — bo sam wiés, jakiś jest. S tobom niéma aprendu, zanadtoś śmiały. I tybyś béł zginon i my trze by my béli zgineni