Krzysia przejął strach, lecz Marduła dawał znaki naglące rękami, wsunął się więc i on w okno, wspomniał Matkę Boską i Byrkę i skoczył.
Buchnął w wodę obok Marduły; zalał się, ale go Marduła za kark chwycił i tak go dzierżąc, wodę przebrnął, poczem wpadli w rosnący zaraz za wodą las i poczęli biec naprzód.
Biegli długo, aż Krzyś sapać zaczął i przemówił:
— Lekcéj ze, bo nie zdolem.
Zwolnił więc nieco Marduła szalone tempo, a Krzyś mruczał:
— S tobie by béła prawie pła, abo cap, Franek... Kie umres kiejsi, to sie z djabłami przy wolném casie w niedziele o załoge bedzies ścigał po piekle, o trzi dudki, abo o syrek... Bo hań pudzies za sołtysa z pod Kalwaryje.
Bieżeli jeszcze, aż Krzyś zaprotestował:
— Stań! Teloś przebiegły, co cud! Zapaliłbyś mie!
Stanęli więc. Krzyś zaraz siadł na korzeniach od buka. Milczał chwilę, sapał, potem rzekł:
— Skoda Bartka! Béł hłop! A i dobry cłowiek, strasecnie.
— Skoda — odpowiedział Marduła. — Mnie go bedzie zal do końca zycia.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/244
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.