Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy się ocknął i spojrzał na siebie, już na bielejącem niebie gdzie niegdzie tylko migotały gwiazdy. Nadchodził świt.
Wówczas powstał on i gwizdnął.
Świst ten, jak tysiące strzał, roztrysnął się dokoła i las sobą napełnił. Dźwignął głowę z ziemi Krzyś i mruknął:
— Hej, babie w rzyć! Djasi temu na zębak pazdury brusom!
Niejednom, kieby słysała, jako kiebyś sydłem źgnon. Telo jom podruci na pościeli. Myślałaby ze wto wié co? Cy jom djaboł igłom na nitkę nie nawlók?...
Porwali się na znak hetmański Mateja, Gadeja, Mocarny Stopkowie, siadł na trawie stary Sablik i dłońmi po wilgotnej trawie pociągnąwszy, twarz sobie i oczy rosą przetarł; pobudzili się chłopi. Marduła trzykrotnie wgórę wysoko na ochotę podskoczył i palcami obu rąk mocno się trzykrotnie po skórzanych piętach od kierpców trzasnął.
I zaraz cokolwiek, co jeszcze kto miał, zjadłszy, w pochód dalszy, na Kamienistą Przełęcz ruszono. Bielał świt, gdy po czerwonawych piargach i zżółkłej jesiennej trawie, zimnym szronem pokrytej, w chłód po uboczy wspinali się chłopi, a gdy ostatni wyspinał się na siodło i przepad stromy, świecił się w zorzy porannej świat.