Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciało ma wilce z rybiemi skrzelami. Z jam wyziérajom, a kogo hycom, to ig. Ani sie niedźwiedź nie wybroni. Béł śmiały polowac, Marduła, on temu Frankowi Mardułowi jakisi prapradziadek przydzie. Byka kie za jeden róg dopad, to na ziem prasnon. Na niedźwiedzie hadzał z procom, a kie ubiéł, to sam na plecak do wsi przyniós.
Ani nie pruł; z bańdziochami przyniós. Hoć sie mu zaśmierdział, to pokazał, kielom siéłe ma. Bywujom niedźwiedzie, co i do dziewieńci centów wazom. Haj.
Razu jednego straciéł sie mu niedźwiedź, co przed nim uciekał. Bez przełącke z Hohołowskiej Doliny. Ale jemu ta niedźwiedź pilno nie uciók. Noc béła ciemna, Marduła béł hłop śmiały, ale nié móg za nim iść po ćmie. Słozył watre na płasience na kraju i siad. Co sie działo, to niewypedziane rzecy! Całom noc barany becały, wilki wyły, sowy hukały, a i głosy ludzkie słyhno béło. Cosi w źlébie cud robiéło! Marduła nie jyno nie usnon, ale ani nie lóg, ba jyno siedział i ciupage w garzci trzimał. Widziała sie mu ta noc za pięć nocy. Lemze namieniało na świtanie, Marduła wstał, ciupage przy nim, proce miał nagotowionom i idzie. Nalaz jyno kości z niedźwiedzia. Ja tak uwazujem, ze go hań nié miały zjeść wilki, ani liski ogryźć. I on ta tys tego nie radziéł pote do ludzi, ze Marduła. Padał, co hań