Ta strona została skorygowana.
Dawne godziny w Tatrach.
I.
Zielona ranna ubocz — zwał granitów w oku!
Stopa zda się nietyka pod obuwiem trawy,
w wądole huczy potok srebrnobłękitnawy,
ostatnia blada gwiazda gaśnie na widoku.
Dusza nie mieszka w piersiach — ona tam, w obłoku,
na szczyty już wybiegła pełna młodej sławy,
zawisa nad przepaści — śmignęła nad stawy —
legła tam — sama jedna. Lecz w szalonym kroku
dążę za nią — już jestem — także sam! O szczęście!
Sam, sam jeden wśród głazów, złomów, kotlin, dołów,
sam wśród jezior milczących, przy strumieni chrzęście,