Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 6.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak szedłem — — milczał las, woń stęchłą zioło
dawało z błót, i mchy, nad wodne wiry
zwisłe, dławiły dech... I ciągły szum: gdzie my?
Gdzie żywot twój, co z nas się plótł, jak z sita
plecie się kosz? Gdzie my: twe myśli, sny,
gdzie żywot twój?... Cóż powiem? Pod kopyta
wtrącił was Czasu rumak i Nicości?
Zdeptał was, jako koń Atylli złem
kopytem deptał wsie? Kędyście w toń tej czczości,
co się przeszłością zwie, kędyście w grób, w pokłady
strawionych ludzkich rzeczy zapadły — czyż ja wiem?...
Wtem u mych stóp, pod zboczem usypiska,
wśród mokrych nór, patyków, jako gady
pełznących w las, nad miejscem, gdzie połyska —
bagienka szkło: ujrzałem nieruchomie
stojącą salamandrę. Czarne ciało,
pomalowane w żółte plamy, słało
się tuż nad ziemią i w leśnym ogromie
wiązała do się wzrok, jak świeca w ciemnej sali.
Przez długą chwilę przeciweśmy stali,
aż mi się zdało, że w tej wędrownicy
pustkowi leśnych, w tej wiecznego cienia
mieszkance niemej: wszystkie me pragnienia
i cały bezmiar żywota tęsknicy
i wszystko, co się w mem życiu nie stało,