Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 5.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powłóczne kryją je zasłony,
z obliczem siedzi osłoniętem.
W ukrytej wpośród osłon twarzy —
dziw! — zda się pusto w oczodołach,
a jednak blask się stamtąd żarzy
jak w nocy świece po kościołach.
I te źrenice półkryjome,
spokojne, jasne, nieruchome,
których i Bóg sam — znać — nie wzruszy,
w twarz poczynają patrzeć duszy...

W przestrzeń powietrzną biją dzwony,
niech będzie ziemia pozdrowiona,
niech będzie błękit pozdrowiony,
w przestrzeń powietrzną biją dzwony,
a każdy spiżu brzęk rzucony
jest jako smuga krwi czerwona.

I gdy przez pola błądząc białe,
Samotność, Smutek, Pustka staną
przed tą źrenicą martwą, szklaną:
staną bez ruchu, wpółzmartwiałe;
i jakby w mocy tych płomieni
stopione przez te zimne żary:
nikną i giną na przestrzeni
jak spalonego torfu pary.
Jak ptak wabiony wzrokiem węża,