Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podminowanym terenie; cała ich myśl wytężona jest w tym kierunku, aby nie zaprószyć ognia. Wiedzą, że jedna iskra wyrzuci ich w powietrze i rozszarpie na sztuki. Zamierzałem walczyć z Ryszardem bronią, którą on mnie pobił. Chciałem odnaleźć siebie — to wszystko było czcze marzenie. Odnaleźć siebie teraz mógłbym mniej, niż kiedykolwiek. Wszystko we mnie umarło. Jestem jak miasto po zarazie. Gdybym jednak mógł się nawet odnaleźć, gdybym mógł spróbować kokietować poprostu Marynię mojem dawnem ja: nie zrobiłbym tego. Jakaś straszliwa bezwładność zawisła nademną, jakiś anioł śmierci dotknął mi czoła. Stałem się podobny do jakiegoś przeklętego przez Boga stawu, gdzie nawet wiatr nigdy nie zalata i całe życie moje jest jakiś przeklęty staw.
Milczymy tak i żyjemy. Ryszard przychodzi dwa razy na tydzień wieczorem, snuje swoje plany, oblicza, mówi, sięga w jakąś otchłań przyszłości, czuje się, że do niego nie należy w nim ani jedna kropla jego krwi, ani jedna cząstka jego ciała, ani jeden atom jego duszy, że to wszystko jest własnością ogółu,