Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ona przekonywa się o tem. Postanowiłem uwolnić ją od siebie, ale uwolnić tak, aby odeszła bez wyrzutów sumienia. Musiała uwierzyć w to, że jej nie kocham, że mi jej nie potrzeba, że jej nie chcę. Gdyby jakaś scena, gdyby się rzuciła na fotel z płaczem: »Nie mogę, nie mogę już dłużej!« Albo gdyby rzuciła mi w oczy: »Nienawidzę cię!...« Ale nic, nic... I nie mogłem poznać, co ona myśli, ale wiedziałem, że myśli wszystko, tylko nie to, czego ja pragnąłem. I cóż ona mogła myśleć? Że ją dręczę, bo jestem rozdrażniony katastrofą naszego życia i chorobą. I cóż mogła myśleć?! Że jestem człowiek podły, ponieważ się na niej mszczę, ponieważ się nad nią pastwię. Ogarniała mię wściekłość. Dlaczego ona nie ocenia, nie odczuwa mego poświęcenia?! Wszakże ja cierpię, szaleję z bólu dla jej dobra. Dlaczego ona nie wie, że ja ją męczę dla jej szczęścia? Że ja nie jestem podły, że ja jestem szlachetny bardzo, idealnie, bohatersko, piekielnie, szlachetny?! Dlaczego ona tego nie widzi, nie rozumie, nie pojmuje, nie odczuwa, nie ocenia? Nie powinna mi dać poznać, że rozumie, gdyż wtenczas byłoby wszystko chy-