Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzą, lubieżnej Afrodyty Kallipigos i Fidyaszowej nimfy, wiążącej w locie sandał; w bohaterski tors partenońskiego Tezeusza i dyskobolów kolosalne muskuły; ileż godzin przemarzył tu, jakby w zaczarowanym śnie... Cała Grecya słoneczna, złocista i promienna, pogańska i zmysłowa, stawała mu tu w oczach, zaklęta czarodziejską siłą fantazyi. Słyszał szum mórz błękitnych i szmery gajów oliwnych i pieśni rapsodów; z areny szedł na rynki miejskie, ze świątyń do gineceów, i do groty szedł na wyspie Melos, aby się tam zapatrzeć w bogini świętość zmysłową. Tu było jego wytchnienie, jego jedyna wyspa na ponurym oceanie życia, tu, opierając głowę na zimnych, kamiennych posągach kobiet, z których już nawet prochu nie zostało, wskrzeszał je i rozmawiał z niemi marzącą wyobraźnią. Ileż godzin spędził tu samotny... I zdawało mu się, że te posągi dawnej, pogańskiej Grecyi mniej są dziś martwe i zimne. Zgasił kilka płomieni gazowych: przybyło im więcej jeszcze życia. Zgasił więc wszystek gaz i tylko księżyc snuł przez wielkie okna srebrzysto-modre, mgliste wstęgi światła.
Odezwał się gdzieś daleki zegar na wieży: uderzył dziewięć razy i przebrzmiał w echu. Zrobiło się jeszcze ciszej po tym głosie.
Oparty o tors Wenery, bez głowy i rąk, bez