Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślałem, że będę miał pieniądze, że będę miał za co skończyć moją „Wizyę“ na konkurs. Co miałem, musiałem posłać do domu. Dobrze, że tam choć o konkursie nie wiedzą.
— To już prawdziwy i osobliwy pech...
— Taki mój pech. Wiesz, mój los, to jest taki. Gdybym był na pustyni i umierał z pragnienia, tobym niechybnie trafił na całe morze, ale — gnojówki! Pićbym miał co, do zbytku, ale takiej wody, żeby jej pić nie można było. I ta ironia losu, to szyderstwo życia, to jest gorsze, niż samo złe. To doprowadza poprostu do obłędu, do szaleństwa, wściekłości i rozpaczy. Masz uczucie, jakby ci kto rękę w śrubach wykręcał i uśmiechał się do ciebie równocześnie; wolałbyś, żeby ci plunął w oczy i pałką rozbił czaszkę Czy nie?
Krążel wziął zapałkę ze stołu i począł ją gryźć, a potem popatrzył na Mertena i mruknął przez zęby:
— Więc co?
— Czy ja wiem, co? — odparł Merten, idąc ku oknu.
Na oknie leżała trupia głowa, którą Merten kupił dla studyów. Biała kość czaszki połyskiwała w poświacie zachodzącego słońca; Merten