Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ARTUR.

Oto jakaś chustka. (Zarzuca chustkę na ramiona Annie). Czy dobrze? (Ostatnie słowa mówi nieco wzruszony).

ANNA.

Dobrze, dziękuję. (Po chwili). Dlaczego głos pana drżał?

ARTUR (zmieszany).

Kiedy?

ANNA.

Przed chwilą, gdyś mi pan chustkę zarzucić pomagał.

ARTUR.

Zdawało się pani — mój głos wcale nie drżał — mówiłem, jak zwykle...

ANNA.

Głos pana drżał... (Patrząc bacznie na Artura). Pan się lękasz czegoś, tak, jak ja, tylko taisz przedemną trwogę...

ARTUR (z uśmiechem).

Piękny byłby ze mnie oficer fregaty! I czegóż miałbym się lękać?