Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdzie, jak tam, cyprysy nie są bardziej dostrojone: ciche, smutne, pełne zamyślenia i dziwnie uroczyste, jak na owem arcydziele Boecklina, które się nazywa: „Wyspą umarłych“.
A propos malarstwa, spotkałem się w Rzymie z Aleksandrem G....., którego znać mam zaszczyt (G..... nie należy wprawdzie do Jockey-Klubu, nie jest nawet z żadnej hrabianki urodzony — jest tylko wielkim malarzem); chodził, jak w Krakowie, w wysokich butach i pelerynie, jadł finocchi, pił marsalę i wymyślał w przepysznej rzymskiej tawernie na filisteryę Warszawy, na mydłkowatość niektórych warszawskich literatów i mydełkowatość niektórych tamtejszych i nietamtejszych, ale ulubionych Warszawie tak zwanych malarzy. Przez uszanowanie dla jego szerokiej sławy i starszego dosyć, niż mój, wieku, nie śmiałem się sprzeciwiać. Mówił także, że we Włoszech ludzie inteligentni i cywilizowani cenią człowieka nie podług tego, jak się ubiera, ale podług tego, co jest wart. Przez toż samo uszanowanie nie śmiałem mu wtrącić: zupełnie, jak u nas, proszę pana. Nakoniec mówił, że tu, czy w Niemczech, czy we Francyi, artysta, czy poeta, nie jest narodową lalką, narodowym wystawowym meblem, z którego sobie naprawdę nikt nic nie robi, ani narodową béte noire, na której