Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sem kilkadziesiąt, cicho, bez szelestu, bez plusku fali. To rybacy na swych małych łódeczkach. Zwykle jest ich dwóch, czasem trzech w łodzi: jeden na przodzie dorzuca smolnego łuczywa do zawieszonego na kiju ogniska w żelaznym, wielkim kagańcu, drugi popycha lekko łódź wiosłem, a obaj patrzą pilnie w wodę. Gdy który rybę wypatrzy, łódka staje, jeden z rybaków bierze żelazny dwuząb na długim kiju i grzmi w niebogą, a potem wydobywa ją z wody, zdejmuje z żelazca i pakuje w coś na dnie łodzi — szaflik, paczkę, czy garnek, a może na samo dno rzuca, bo tam wielkich ceremonij z rybami nie robią. I płyną dalej. Znów stanęli. Fantastyczna postać w łachmanach podnosi się, ogień ciska na nią i na morze dziwne światła i dziwne cienie, dwuząb zanurza się w wodę i powraca z łupem. Te ogniste łódki, błądzące wzdłuż Santa Lucia i Via Carraciolo, są śliczne: ale przykro jest na nie patrzeć, jak na każde polowanie, zwłaszcza wodne.
Wszelakim stworom morskim można się do syta nadziwować w słynnem neapolitańskiem Akwaryum. Co tam są za fantazye na temat ryb, co za waryacye na temat małżów, co za ekstrawagancye na temat raków, różnych pająków, polipów i tym podobnej gawiedzi morskiej: prze-