dla siebie widocznie, nie dla pozoru, odmówił, czem ufność do się w staruszku od zamachu wzbudził. A gdy się pokrzepili i Agnieszka miód stuletni, prezentem od proboszcza z Odrowąża, księdza Misia, przysłany, na stole postawiła, humor rozjaśnił twarze.
Ujrzawszy Kostka gitarę na ścianie, prosił staruszka, by zagrał, czemu podstarości nieodmówił, owszem, brzęknąwszy w struny nietylko grać, ale i śpiewać począł. Jedną pieśń o bitwie pod Płowcami, drugą o Halszce z Ostroga od kniazia Dymitra Sanguszki porwanej prześpiewawszy, uśmiechnął się filuternie i podreptawszy ku drzwiom, czy dobrze zamknięte, uderzył dwa akordy i dysztantem zanucił:
Justysiu, Justysiu, czyli śpisz sama?
Nie, mości rycerzu, za ścianą mama!
A w tem Kostka nutę podjął i barytonem podłożył:
Justysiu, Justysiu, cicho to będzie,
że ani kogutek ciszej na grzędzie!
Ucieszył się staruszek, głowę na ramię przechylił, papuciem, w które obuty był, przytupnął i dalej wiódł:
Ah, mości rycerzu, Pan Bóg nad nami!
Kogutek, gdy kocha, bije skrzydłami!