Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodź! — rzekł Sieniawski.
Pod ten czas zaś lasami na czele kilkudziesięciu zbrojnych Podhalańców kroczył hetman zbójecki, Janosik Nędza Litmanowski. Obok niego szedł Sobek Topór milczący, jakby mu mowę odjęło, Marduła Franek i Nędzowi zbójeccy towarzysze nieodstępni, Gadeja, Mateja i Mocarny, wszyscy z rodu Stopków, siłacze, gwałtownicy i rycerze. Sablik i Krzyś postępowali w pochodzie, ale już nie grali. Kroczono cicho.
Stary Sablik z Maruszyńskich lasów na przeszpiegi posłany, z gęsiołkami w rękawie od czuchy, a do brzęczenia gotowemi, wędrujący pod Babią Górę rzekomo niby do brata, który był kościelnym pod Lubniem, a którego w istocie niemiał, przewiedział się, że wojewodzic nie ma w Zaborni koło siebie więcej niż pięćdziesięciu ludzi, areszta ruszyła przeciw chłopom, którzy się uspokoić nie chcieli, w stronę Kalwaryi. Od Sobka zaś wiedział Janosik, że Sieniawski w Zaborni siedzi.
Ten pogromiciel z pod Nowego Targu był mu najbliższym, a pogromienie takiego potentata rzucało od razu postrach na szlachtę i czyniło imię Janosikowe głośnem i sławnem.
O to zaś Janosikowi Nędzy szło. Coby się hyr o nim i ozgruch stał po świecie, coby jako oreł spadł od Tater i żeby imię jego od razu stało się straszne.