Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kanysi popił, bo podufały.[1]
— Jest haw wto? — zapytał Krzyś, nie pozdrawiając i wyniośle.
— Jest — odpowiedziano mu.
— Sobek?
— Jest i Sobek.
— Jest je? Ka?
— Haw. Na pościeli.
— No to nieg wstaje! Janosik Nędza Litmanowski na panów idzie.
— Co?! Jako?!
— Jako mówiem! Jo idem ś nim, ino skrzipce weznem.
— Ka idzie? Co?
— Na panów! Ludzi bronić!
— Nędza? Hetmon zbójecki?
— No!
Sobek siadł na pościeli, potem zerwał się, skoczył, schwycił ciupagę i z gołą głową do sieni wypadł, potrącając Krzysia we drzwiach, który się zachwiał.
— Kapelus weź, piscolce! — zawołali za nim Toporowie.
Ale on wyskoczył w pole, wpadł do stajni, wywiódł konia na uździenicy, wskoczył nań i z kopyta się puścił.

— Zginie — rzekł Topór od Muru, patrząc za nim.

  1. zuchwały.