Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wybiegła z niej, w spódnicy ugiętej po kolana, przed dom.
— Tu je! Tu je! — wrzasnęły baby.
— Co się stało?! Na Boga?! — zawołała Herburtówna.
Ale nagle ujrzała się napadniętą i otoczoną przez tłum z widłami, cepami i biczami. Koło niej ryknęły dzikie głosy: Za granice! Rusiaj stela! Bier sie! Uciekoj! Carownico! Psia duso! Idź ztąd! Bezero! Psie miéso zatracone! Rusiaj tu stela...
Bicz śmignął i uderzył ją w plecy.
— Ah! Jezu! Co to jest?! — krzyczała Herburtówna. — Za co mię bijecie?! Za co mię wypędzacie?!
— Rusiaj! Rusiaj! — ryczał tłum. — Za granice! Bier sie! Uciekoj! Carownico! Dziwa stworo! Weredo!
Jeden z machających koło niej bijaków od cepów ugodził ją w głowę. Złapała się za głowę rękami, zasłonić chciała od ciosów.
— Ukamienować jom! — wrzasnęła jakaś baba.
Ludzie usłuchali — schylili się i podjęli z ziemi kamienie. Pierwsze rzuciło dziecko, chłopiec dwunastoletni, któremu oczy zażegły się ogniem. Trafił Beatę w grzbiet.
Wtem przez tłum przepchał się stary, stuletni Kret; zasłonił Beatę rozpostartą gunią i odezwał się do niej: