Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cyście wy sie saleju nazarli, stryku, cy mnie bez rozumy przejńść fcecie?!
— Uwazuj, do kogo godos! — rzekł Topór Żelazny surowo.
— Jezus Maryjo! Na mój sto prawdu! Nie wodźcie mnie na pokusenie, bo hoćjeście starsejsy i stryk — —.
— Tu cało dziedzina za nami — rzekł Topór Leśny.
— A coby i tysiąc dziedzin béło! Jo tu gazda! Na swojém! Kogo mom w doma, to mój! Icie w kroćset dyabłów, pokielek dobry! Stosecnyk dyasków zjadło!
— My sie haw tobie nieboimé — rzekł Topór od Muru.
— My haw prziśli w świentéj sprawie. Ka panna?
— Ale zkąd wam to do głowy wjehało?! Stryła[1] wam maciery do boku! Zkąd?!
— Z mądrości — odpowiedział Od Muru. — My nie od dziśka zyjemé, ani nase baby tagze. Tyś młody, głupi. Dowodu niémas. Ty niewiés nic. A jesce barzyj bez to, coś zaziuniony.
— Je siem skaranie, trzista wam w garle dziś, stryku, z tém zaziunieniem!

Jo zaziuniony, jak haw krew śknie z pod obuha!

  1. piorun.