Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bustryckiego, co od wojny[1] prziseł, béł prziseł chory — ale Panie broń, niebéło mu nic!
— Tu zachorował.
— No tu, ze zdrowego. Zaziuneno cosi Hrube.
— Zaziuneno. Ale co?
— A coz haw łazi zdrowe, piékne, nie brakuje mu nic? A zkąd sie wzieno?
— Je co?
— Zre, pije, jako to ony płanietnik, co pod Kopom za wodom u Sobanka siedział, a dokucał syćkik, jaze pote osiedla fciał wytopić.
— No. Ale haw płanietnika niémas nikany, do nikogo nie śloz siedzieć, pomiędzy gazdów.
— Ze dyć wiem. Ale co Gałajda naloz? Przi Stawuk?
— Ehę! Ten panne?
— On mi sam opowiadoł, a jo mu powiadowała kielka razyj: wto wié, cyś dobrze zrobiéł, coś jom prziniós?
— Moze i to być. Hm...
— No dy uwazujcie sami: syćko sie naokoło fce skantrzyć, stulać dołu, a ono rośnie!
— No, no, prowde godocie.
— Jo ta na nikim rada wirchowała niebedem. Ale tu — w ocy bźgo, jak nozem!
— Hej, hej, hej — bźgo.

— Topór stary zabity, Toporowa jak kłoda

  1. z wojska.