Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego poczęły się niecić ognie i pożądania miłosne, a krew poczęła w nim kipić. Nie poważał się wprost, ale pochłaniał postać panny poza plecyma rozpalonemi oczami i w ustach czuł na jej widok suchość płomienistą. Wynajdywał tysiączne przyczyny, aby ciągle być przy niej, a męczył się, bo się niczem nie zdradzał. Sypiał on zawsze w izbie czarnej, a ona w białej, ale Sobek w nocy pod drzwiami jej siadywał, słuchał i klął dom, tak budowany, że szpary między drzwiami, a framugą nie było, a i zlegi od góry się dopasowały. Aż razu pewnego przyszła mu szatańska myśl do głowy: w powale dziurę wywiercić i tamtendy patrzeć.
Wziął świder wielki, gdy Beata w stajni przy krowach była i na strych z nim wyszedł. Ale gdy ostrze do drzewa przyłożył, nad łóżkiem Beaty, strach święty go przeniknął.
On że miał wiertać dziurę, dziurawić dom, za króla Olbrachta budowany, półtorasta lat stojący, w którym ojciec i pradziadowie jego, Topór Krzos, Topór Obuch Jasica, Topór Wysoki marli, w którym zmarł i budowniczy jego Walilas, brat Łamiskały, co Hrube wykarczowali, polanę wyrobili, w którym dziadka zabito, w którym się pokolenia rodziły — dom święty? Miał go psuć?!
I buk i smrek w lesie od jednego włókna psuć się zaczyna, nim scędrzeje do cna i zbutrzniały do znaku runie. I niedźwiedziowi po-