Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niedługo z lasu, zkąd dym snadź nad chałupą widać było, wynurzał się wysoki chłop i zbliżać ku Nędzowemu domostwu począł.
— Jus idzie jeden — rzekł Sablik.
Przyszedł potem drugi towarzysz Janosikowy i trzeci. Snadź od domowej roboty szli; na jednego odzieniu trzaski pouczepiane były.
— Nie obdalno[1] mieskajom — objaśnił Sablik Krzysia.
— Je dy tén i dyabła w piekle obudzi, kie gwiźnie! — rzekł Krzyś z zachwytem i począł podziwiać Janosikowych towarzyszy, wysokich i potężnych, co gdy staneni do prostej lenii, to jaze pachło! Jak buki na wiosnę.
— He, ci narobiom mątu — szepnął do Sablika.
Sablik zaś pokiwał głową i zgrzypiał dalej na gęsiołkach.
— Hej, krzesny ojce — ozwał się Janosik Nędza do Sablika — zagrojcie o zbójnikowi, o tym Janosikowi nute, bo sie mi wte dobrze myśli.

Przykręcił Sablik kołki, posmarował smyczek smołą, z kieszoni od serdaka dobytą, i począł zaraz z polska z orawska śpiewać i na gęślach sobie nizko wspartych wtórować, stryjeczne zaś siostry Janosika, Krystka i Jadwiga w głos za nim poszły. Słuchał Krzyś pieśni

  1. nie daleko.