Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad głową głownia wianem iskier owiała Marynę.
— Hejhaaa! — powtórzyła okrzyk. — Tego trza béło, coby sie hłopi porwali bronić i mścić!
I poskoczyła naprzód.
— Ka polecimé? — zapytała Teresia.
— Ku stawom, do Sobka!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Było to dziesiątego dnia po przybyciu Beaty Herburtówny na halę ku Stawom.

Sobek zbiegł na dół z dziewkami, ujrzał własnemi oczyma rabunek i trupa dziadka; nie rzekł nic i pogrzeb dziadkowi wyprawił. Zbili mu jedlową[1] truchłę z czysto rzezanych desek i do truchły, co rad widział za życia, włożyli: stary nóż zbójecki, starą po Toporze Łamiskale przodku blachę, co się nią koszulę spinało pod szyją, i śliczny obrazek na szkle malowany, wyobrażający świętą Cecylię w zachwycie na organach grającą, której aniołowie słuchali, z zielonemi palmami w rękach. A stary Topór Żelazny wsunął mu jeszcze pod głowę ziemi garść, bo był gazda i ziemię miłował. Truchłę zabili, włożyli na wóz i do Szaflar do parafii powieźli. A za wozem szły baby z płaczem i zawodzeniem, jako zwyczaj każe, i chłopi milczący, zawzięci, zły gniew żujący.

  1. jodłową.