Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak na śkle malowane — mówił z zachwytem Sobek.
Wtem wieczorem, tego dnia, gdy Sieniawskiego dragoni Toporową zagrodę najechali, psy gwałtownie zaszczekały i w chwilę potem w progu szałasu pojawiły się Maryna z czarną wypaloną głownią w ręku i Tereska.
Właśnie wieczerzano i ono piło kwaśne mleko z plackiem.
— Maryś, cos ci?! — krzyknął Sobek, widząc twarz siostry zmienioną i wyraz straszny.
— Pomsta! — zawołała Maryna. — Bogowie wołajom sie mścić!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nieskończonym, nieobjętym szumem chwiał się był nad Maryną las. Powoli, w dymie stosu, poczęła jej się była pojawiać ogromna jakoby miedziano­‑szkarłatna twarz w złotej z długiemi kolcami koronie, okolona rudemi kędziorami. Pochylała się ona nad stosem w chmurze dymu. Widziadło.
Maryna, klęcząca od długiej chwili z oczyma w płomień wpatrzonemi, przygięła głowę przed majestatem zjawiska.
Bóg się pojawiał...
Starzy bogowie wysłuchali jej, przychodzili pomagać przeciwko panom i księżom...
Starzy bogowie nieba i ziemi, wód i gór, lasów i gajów świętych...