Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jam naga! Gdzie moja koszula?!
— Susy sie — odpowiedział Gałajda, rozpinający koszulę, jak żagiel, ku ogniowi.
— Oddajcie mi koszulę, suknię, płaszcz! — wołała dziewczyna, zatulając się gunią. — Czy wy zbójcy?!
— My juhasi, pastérze — powiedział Sobek. — Nie bójcie się nicego!
— Wy dobrzy ludzie?
— Z dobremi dobrzy.
— Jam — zaczęła i urwała.
— My sie nie pytomy, wtoście wy — rzekł Sobek. — Bedziecie jesce pić?
Dziewczyna rąk nagich z pod guni wyjąć nie chciała, więc jak poprzednio przykląkł nad nią i ze skopca ją poił.
Napiła się, zamknęła oczy i twarz schyliła.
— Moze bedzie spać — szepnął Kret.
— Wyście dobrzy ludzie? — zapytała cicho, widocznie usiłując walczyć z wycieńczeniem i snem.
— Śpijcie, jak u janioła na rencak — odpowiedział Sobek.
Za chwilę dziewczyna zasnęła.
— Młode — nie bedzie temu nic — szeptał Kret. — Cud boski, ani nóg nie odmroziło. Musiało kajsi w kolibie siedzieć. Gałajda, kaześ jom naloz?
— Jo to naloz uswijane w kłębko w kosodrzewinie. Wisiało w gałęziak — odpowiedział