Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciała rozerwać jej palce siłą, ale nie mogła.
Wołać było próżno. Głos się głuszył w sieni i dom stał daleko i osobno na polanie.
Powoli zaczął zapadać mrok.


∗             ∗

Olbrzymi Gałajda wraz z Sobkiem dziwne stworzenie przynieśli do szałasu i wszyscy juhasi i gońcy zbiegli się i zadziwieni oglądali.
Gałajda trzymał to na rękach ostrożnie blizko ognia i obsuszał, bo było mokre.
Dziewka to była młoda, cudacznie ubrana. Miała suknię na sobie białą, sukienną, na tem płaszcz czarny sukienny i na nogach drewniane, przypięte rzemykami podeszwy z obcasami. Te to Sobek po śniegu ślakował.
Cudowali się Sobek, Marduła, Smaś, nawet stary Kret nic nigdy podobnego nie widział.
Chrzczone było, bo mu na szyi złoty krzyżyk na złotym łańcuszku wisiał.
Mokre było całe i oczu otworzyć nie chciało. Ale żyło.
— E dy ozebrać trza, coby oskło — rzekł stary Kret.
Więc, że dziewek nie było, starzy Kret i Smaś na rękach Gałajdowych rozbierać ono zaczęli, młodsi zaś z szałasu wyszli. A że babskiej przyodziewy nie było, owinęli nagie, bo