Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w pieśń. Starzec jakoby słuchał i słyszał, a gdy Marduła, jak wilk raniony zawywszy na końcu, na garść swojej słomy się prasnął, starzec pół jęknął.
Zerwał się Marduła na równe nogi.
— Mówicie!? — krzyknął.
Lecz starzec milczał.
Marduła przypadł ku niemu, za ręce go uchwycił. Starzec zdawał się nie czuć. Jął teraz śpiewywać Marduła na cały głos często. Snać go z lochu nie słyszano, darł się więc wniebogłosy. I razu pewnego usłyszał słowo starca: dawno...
Wydało się Mardule, jakby mu kwiat na ucho padł. Przyskoczył ku starcowi i ujrzał dwie łzy, płynące mu po twarzy.
— Żyjecie!? Czujecie!? — wrzasnął rozradowany.
Starzec jakby mocował się z sobą i wykrztusił znów: dawno...
A potem wysilił ze siebie:
— Śpiewaj...
I czas biegł, dni, tygodnie, miesiące, czy lata — — Marduła nie wiedział. Śpiewał w kaźni, a starzec snać słuchał, na słomie siedząc.
Aż razu pewnego ozwał się chrapliwie:
— Skądeś ty?
— Z gór! — krzyknął Marduła.
— Wiem — ale skąd?
— Z Olczy.
— Z Olczy... — powtórzył starzec. — Woda...
— Jest woda — zawołał Marduła.
— Las...
— Czy znacie?...
— Znam — wykrztusił starzec.
Marduła jak długi do kolan mu przypadł.
— Dziadku! — krzyknął. — Wyście z gór!?