Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z kim?
— Z panami...
— Janosik! Zginiesz!
— Albo ja, albo oni. Ktoś zginąć musi. Jakby się nieprzyjaciele bali, toby wojen nie było. Bądź zdrowa! I wyzieraj mnie!
Objął Weronkę w szerokie ramiona, przygarnął ku sobie, ucałował w lico i oddalać się począł.
Gdy znikł wśród złomów, zbercząc ciupagą, rozpaczliwie krzyknęła Weronka:
— Janosik!
Biegł Janosik wdół samotny w pustce. Zbiegł, jak strumień wezbrany, do swych towarzyszy i ździwił się, albowiem zdala ujrzał nie trzech chłopów, ale czterech, pod drzewami leżących przy obozowisku.
— Któż tam? — zawołał zdaleka.
— Bafija — odpowiedzieli. Głos ich brzmiał, że Janosika niepokój przeniknął; w kilku susach ogromnych zgóry na dół był przy nich.
— Co chce?
— Już wszystkiemu koniec — rzekł Bafija.
— Jakto!? — krzyknął Janosik.
— Wszystkiemu koniec. W nocy wojacy cesarscy skądsi przyszli, Hradek wzięli.
— A chłopi?
— Kto nie zginął, to uciekł.
Janosik zatoczył się i oparł o drzewo.
— Wszyscy uciekli!?
— Wszyscy, tylko ci nie, co ich zabili, lub pochwytali w niewolę. Za pośrednie ziebro wisieć będą. A wyście gdzie byli, hetmanie zbójecki!?
Śmignął Janosik obuch toporka w górę, ale go zatrzymał nad sobą — tylko straszne oczy padły w twarz Bafiji, tak, że ten zbielał i z ust Janosika grzmotnęło jedno słowo: