Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sablik natychmiast zsuwać się ze smreka zaczął.
— Poczkaj weredo — mruczał — wlazłbyś mi ka, zdechł byś i zgnił... Nie nato my sie pół wieku szukali...
Chwycił naprzód ciupagę, poczekał chwilę, poczem rzucił się ku rusznicy i nabijać ją począł.
— Na niedźwiedzia kula gaździna — mruczał przybijając ją lekko stemplem. — Na niedźwiedzia niemasz nad kule...
I odnalazłszy farbę, jął kroczyć za nią.
Szedł ostrożnie, raczej skradał się, czujny na każdy szmer, na każde drgnienie gałązek, pomiędzy któremi się przeciskał, z oczyma w ziemię wbitemi, by farby nie stracić. Śmierć była koło niego, bo niedźwiedź mógł w każdem miejscu zapaść w gęstwie, z każdego miejsca dźwignąć się z rykiem na zadnie łapy i zwalić się nań, jak piorun. Więc stawał, nasłuchiwał, wietrzył ostremi wiatr chwytającemi nozdrzami. Kilkakroć kolbę już ku piersiom schylił, niosąc strzelbę przed sobą oburącz, lufą do góry kurkiem blisko pachy. Wtem zobaczył niedźwiedzia.
Przy wodzie, poniżej w jarze stał i ranę broczącą ziemią z mchem dartą zaciskał. Lecz gdy Sablika ujrzał, ryknął straszliwie i przed siebie się rzucił. Odskoczył Sablik wtył. Nie strzelał zgóry, bo w pędzie bał się nie trafić w krzyż, albo w mały u niedźwiedzi mózg, po którego czerepie kula ześlizgnąć się mogła.
Stanął i czekał, aż niedźwiedź wzniesie się przed nim na zadnie łapy.
— Teraz abo ty mój, abo ja twój — myślał, przyłożywszy strzelbę ku żuchwom.
Jak kiedy płomień podczas pożaru dach przeżre i z kłębem czarnego dymu z wichrem ponadeń wybuchnie, tak z czerwonym błyskającym biało-krwawemi kłami pyskiem, z jęzorem krwawo-spienionym i ślepiami lśniącemi wypadł ów czarny niedźwiedź na brzeg, rwąc z pod łap kamienie